Przeskocz do treści

Poznańskie seminarium Wydziału Prawa i Administracji UAM "Rola mediacji w rozwiązywaniu konfliktów w środowisku akademickim" stawiało pytanie o mediację w kontekście polityki antydyskryminacyjnej na uczelniach wyższych.

Przy całej sprawności językowej prelegentów i wysokiej próby wiedzy nie dało się jednak nie zauważyć podstawowego problemu wyłaniającego się w dyskusjach i prezentacjach; jak uzasadnić potrzebę funkcjonowania mediacji branżowych, w tym w tym wypadku - mediacji akademickich? I choć szeroko płynęły frazy o odrębności i niezwykłości mediacji na uczelniach, to uzasadnienia innego niż interes wizerunkowy uczelni i ochrony profesorskiego ego nie dało się w nich doszukać.

Oxymoron mediatora wewnętrznego 

Od kilku lat, dzięki nowelizacji ustawy prawo o szkolnictwie wyższym i nauce uczelnie w Polsce mogą – ale nie muszą – powoływać mediatorów spośród czynnych nauczycieli akademickich. Ustawy dopełnia rozporządzenie ministra Czarnka wyraźnie określające, że mediatorem może być tylko nauczyciel akademicki. Dla pełnego obrazu trzeba dodać, że dotyczy to jedynie (albo aż) spraw dyscyplinarnych w środowisku akademickim, a zatem takich, w których stroną sporu jest nauczyciel akademicki. Drugą – najczęściej student.  Część uczelni powołała takich wewnętrznych mediatorów, część nie, ponieważ ani ustawa ani rozporządzenie takiego obowiązku na uczelnie nie nakładają. Czas pokaże, które z nich postąpiły bardziej roztropnie, korzystając z tego oksymoronu lub nie.

Interes uczelni

Mediacje na uczelniach mogą być prowadzone jedynie przez akademików, pracowników uczelni; profesorów, doktorów a może i aspirujących magistrów. Są oni tak zwanymi mediatorami wewnętrznymi, reprezentującymi uczelnię. A zatem i jej interes, bo trudno sobie wyobrazić by było inaczej, skoro jest się zarówno mediatorem jaki i pracownikiem danej instytucji. Tym bardziej, że mediatora do danej sprawy powołuje rektor zyskujący nagle uprawnienia sędziego sądu powszechnego.

O ile pracownicy MOPR często działający w swych rejonach pracy jako mediatorzy czy urzędnicy stawiający się w roli mediatorów rozwiązujących spory klientów z własnym urzędem mogą nie dostrzegać tej oczywistej sprzeczności interesów, o tyle wytrawni teoretycy i praktycy prawa – tak, powinni ją dostrzegać. Co prawda cień tych wątpliwości przemknął przez salę seminaryjną, szybko jednak zniknął wśród zapewnień o konieczności zawierzenia obiektywności i bezstronności mediatorów – akademików. Nikt nie wspomniał, że strony potrzebują w mediacji pewności w tych kwestiach, a nie wiary.

Fakty zamiast wiary

Mediacje bowiem nie opierają na wierze, a na faktach i przepisach prawa. KPC w art. 1831 nigdzie nie wspomina o podziale branżowym mediacji, o wyłączeniach dotyczących mediacji branżowych, ani też o zakazie prowadzenia mediacji dla mediatorów spoza jakiejś branży. Ustawa o szkolnictwie i rozporządzenie Czarnka, owszem, już tak, w  R1 § 1.:Ilekroć w rozporządzeniu jest mowa o mediatorze – rozumie się przez to nauczyciela akademickiego prowadzącego mediację”

Wydaje się, że właśnie środowisko akademickie powinno być wzorem otwartości, transparentności, środowiskiem inkluzywnym i profesjonalnym. Tymczasem mediacje w środowisku akademickim dokładnie się w wpisują w model wykluczający, w którym to nie fachowość i umiejętności decydują o możliwości wykonywania zawodu w określonym środowisku społecznym, lecz przynależność do tego środowiska.

Podczas seminarium nie padł ani jeden głos za tym, by ten zabójczy dla mediacji trend odwrócić, choć brały w nim udział tęgie głowy zajmującej się teorią i praktyką prawa.

Inkluzywność 

Odwrócenie, czyli inkluzja, powinna polegać w tym i innych branżowych wypadkach na tym, by prawo do ich prowadzenia w środowisku akademickim mieli wszyscy mediatorzy spełniający ustawowe wymogi tego zawodu, zgodnie z art. 1831 KPC, a nie zgodnie z rozporządzeniem Czarnka.

Prawo ostatnich lat bywało kiepskie albo bardzo kiepskie, a inicjatywy ustawodawcze i rozporządzenia często miewały podwójne dno. Nie popadając w paranoję warto się zastanowić, po co Czarnkowi była taka ustawa i takie rozporządzenie oraz jak zamierzał je wykorzystywać? Bo przecież nie w celu ochrony suwerenności uczelni i naukowców.

Być może mediatorzy powinni posiadać dodatkowe umiejętności czy wiedzę na temat środowiska akademickiego, by łatwiej im było zrozumieć istotę sporów, okoliczności, motywacje, potrzeby stron. I taki wymóg może lub powinien być im stawiany.  Dlatego zapewne część organizacji i instytucji branżowych takich jak np. KNF czy PFRON wymaga dyplomu mediatora, fachowości oraz dodatkowej wiedzy ale co do zasady nie zamyka możliwości prowadzenia mediacji wszystkim, którzy spełniają określone kryteria.

Naukowa Polska branżowa

Tu jest inaczej - tu jest Polska branżowa. Ubranżowienie mediacji – jak w wypadku mediacji w środowisku akademickim – jest powrotem do Polski resortowej i branżowej, w której mnożyło się od wyjątków spod obowiązującego prawa. A wyjątki, co prawnicy doskonale wiedzą, rodzą patologię i brak równości obywateli wobec prawa, a także w ich dostępie do samej sprawiedliwości.

Co do zasady, to przecież należy uznać w ślad za naukowcami zajmującymi się teorią konfliktów i mediacjami, że wszystkie konflikty pomiędzy ludźmi mają te same podstawy (opisane przez Moora bądź innych), bardzo podobny przebieg (opisany np. przez Glasla) i zwieńczenie w postaci porozumienia stron lub jego braku. Typy sporów w których uczestniczymy są ustandaryzowane i dokładnie opisane, a ich mechanizmy dobrze znane.

Krótko mówiąc, molestowanie to molestowanie, przemoc to przemoc, a mobbing to mobbing, niezależnie od tego, czy odbywa się na plebanii, w murach uniwersytetu lub na poligonie albo w szkole czy korporacji. Z tego też powodu nie powinno być wykluczeń branżowych służących ochronie wizerunku dowolnych środowisk; naukowych, artystycznych czy wędkarskich. Po co więc tworzyć odrębne systemy mediacji dla lekarzy, akademików albo strażaków?

Mediacje w środowisku akademickim prowadzone przez akademików są właśnie taką ochroną profesorekiego ego pomagającą załatwiać sprawy we własnym gronie, zamiatać je pod dywan i powstrzymującą przed wynoszeniem ich na zewnątrz.

Ugodowy taniec

Niechlujnie napisane rozporządzenie Czarnka już czyni wyjątek dla nauczycieli akademickich stojący w sprzeczności z art. 1832 § 31, który mówi : „Ilekroć w dalszych przepisach niniejszego kodeksu jest mowa o mediatorze, należy przez to rozumieć także stałego mediatora (…)” A stały mediator to osoba posiadająca udokumentowaną wiedzę zdobytą np. poprzez szkolenie lub studia podyplomowe.

Tymczasem mediator akademicki nie musi mieć żadnej wiedzy o mediacjach i nie musi jej dokumentować, by zostać wewnętrznym mediatorem uczelni. Wystarczy naukowy autorytet i przekonanie o własnych zdolnościach.

Nie musi także być mediatorem stałym, wpisanym na listę mediatorów sądu okręgowego, choć wszyscy inni uprawiający fach mediatora – muszą, jeśli chcą, by ugody ich klientów były przez sądy zatwierdzane zyskując moc wyroku sądowego.

Rozporządzenie Czarnka jest także wewnętrznie sprzeczne, ponieważ samą rolę mediacji w postępowaniu dyscyplinarnym znacząco umniejsza, wbrew zapisom KPC stwierdzając w pkt 8 , że „Pozytywne wyniki mediacji bierze się pod uwagę przy wymierzaniu kary dyscyplinarnej”. A zatem nie są one dla komisji dyscyplinarnej czy rektora wiążące, a mają jedynie charakter opiniodawczy, co całkowicie podważa sens zawierania ugody. I samej mediacji, rzecz jasna.

W efekcie strony mogą w procesie mediacji akademickiej wypracować ugodę, która nie jest wiążąca i nie nadaje się do zatwierdzenia przez sąd jako, że nie została zawarta przed stałym mediatorem. Jak to się ma do wagi ugody zawartej przed mediatorem opisanej w KPC – nie wiadomo.

Wiadomo natomiast, że nauczyciel akademicki ukarany pomimo przeprowadzonej mediacji akademickiej karą dyscyplinarną może wnieść odwołanie do sądu pracy, właściwego dla siedziby uczelni. I tam też możliwe są mediacje, tym razem o wiążącym charakterze prawnym, prowadzone przez mediatora stałego co rodzi wiażące strony skutki prawne.

I tu kółko się zamyka, a mediacja akademicka staje się wyłącznie uczelnianym tańcem towarzyskim, w którym profesorskie ego dobrze się prezentuje.

Marceli Kwaśniewski, mediator

Targ

To pierwsze takie targi w Polsce, a ich nazwa jest jak najbardziej trafna, jako że rozwód, a szerzej - rozstanie - to rodzaju targu. Nie jest to  jednak targ przekupek i wyrwigroszy, lecz targ uczciwy, rzeczowy, nakierowany na korzyści tych, którzy biorą w nim udział, z podziałem obowiązków akceptowalnym przez wszystkich uczestników i równoprawną wymianą zobowiązań.

Stres

Jednak w rozstaniu różnych par, niezależnie od tego czy są małżeństwem czy związkiem nieformalnym, stres prowadzący do konfliktu jest kluczowy. To on powoduje, że dominują emocje, tracimy z oczu cel i sens dyskusji o rozstaniu. Dlatego zamiast spokojnego dyskursu mamy walkę i dlatego zapominamy o dzieciach i ich dobru.

Mediator

Mediator pomaga rozstającym się osobom dostrzec to co je dzieli i co łączy, wspiera w powrocie do racjonalnej rozmowy o ważnych dla nich sprawach i o emocjach. Nie da się wypracować wspólnego dobrego rozwiązania pomijając rozstaniowe napięcie, stres, złość, frustrację. Dlatego w mediacji rozmawiamy o wszystkim, do budowy ugody używamy jednak tylko elementów wymiernych, zrozumiałych, weryfikowalnych, jasno zdefiniowanych.

Zapraszam na spotkanie podczas Targów Rozwodowych w Hotelu Mercure Poznań, 12 listopada g. 11.00-17.00

Marceli Kwaśniewski, mediator

https://www.facebook.com/events/1497243654369013

 

Ogólnopolski Związek Zawodowy Samozatrudnionych „wBREw”, Fundacja Dobre Państwo i Fundacja Europejski Instytut Mediacji są podmiotami uprawnionymi do informowania o referendum w dniu 15 października 2023.

Władze tych trzech organizacji zawarły porozumienie na mocy którego czas przydzielony w mediach publicznych tym podmiotom zostanie wykorzystany wspólnie. Utworzyliśmy jedno źródło informacji o referendum, którym jest strona www.wbrew.org, do którego kierują odbiorców spoty informacyjne w mediach publicznych.  Treści na stronie są uaktualniane na bieżąco, rozszerzane i komentowane tak, by każdy obywatel Polski mógł podjąć świadomą decyzję związaną z udziałem w referendum i odpowiedziami na pytania referendalne.

 

Wiele osób wstrzymuje się z decyzją o podjęciu mediacji frankowych w oczekiwaniu na słynne „rozporządzenie o umorzeniu”, które stało się ofiarą Polskiego Ładu i polowania na nowego ministra finansów.

W minionym roku minister finansów w lutym wydał rozporządzenie dotyczące zaniechania pobierania należności podatkowej od kwoty umorzenia, które otrzymywał frankowicz w procesie mediacji i zawieranie ugody z bankiem. Gdyby nie rozporządzenie, zapisane w ugodzie umorzenie, czasem sięgające kilkudziesięciu tysięcy złotych fiskus traktowałby jako dochód podatnika i obciążyłby podatkiem. A to dla wielu osób podważałoby sens prowadzenia mediacji i zawierania ugody.

Rozporządzenie obowiązywało tylko do końca 20021 roku, tymczasem rok 2021 się kończył, a nowego rozporządzenia nie było. W listopadzie i grudniu frankowicze ruszyli hurmem do mediacji z PKO BP, koniecznie chcąc się zmieścić w czasie obowiązywania rozporządzania. W styczniu kolejka chętnych do mediacji gwałtownie stopniała w oczekiwaniu na nowe rozporządzenie ministra finansów, które miało być gotowe lada dzień – jak informował portal gov.pl. – i brakowało tylko podpisu ministra.

Niestety w styczniu pojawił się Polski Ład, który z początkiem lutego zmiótł ministra finansów ze stanowiska, zanim ten zdążył sięgnąć po pióro. Pełniący jego obowiązki premier zapiera się nogami i rękami, by nie podpisywać niczego, co choćby potencjalnie mogłoby mu jeszcze bardziej zaszkodzić.

Czas leci, rozporządzenia nie ma, ministra nie ma, mediacji nie ma, ugód nie ma. Jest za to Polski Ład, są zaniepokojeni frankowicze i trwa polowanie na nowego ministra finansów, którym nikt nie chce jakoś zostać. Czy propozycję składano już komuś z frankowiczów, tego nie wiadomo.

Mediacja jako usługa ( Mediation as a service) 

Diagnoza   

Podczas spotkania w Ministerstwie Sprawiedliwości padło pytanie: „Czego potrzebują mediatorzy?”, podczas gdy należałoby postawić pytanie: „Czego potrzebuje mediacja?”. Choć odpowiedź wydaje się jasna: potrzebuje zmiany podejścia, to wiadomo, że taka zmiana - o ile zajdzie - nie będzie prosta.

Mediacja dziś to część długiego korowodu działań systemu sprawiedliwości, mieszcząca się gdzieś pomiędzy pozwem a wyrokiem i bardziej kojarzy się z zarękawkową biurokracją niż narzędziem rozwiązywania sporów wykorzystywanym przez nowoczesne państwo. Takie ulokowanie przytłacza i mediację i mediatorów, na czym cierpią przede wszystkim uczestnicy postępowań sądowych. Przepisy prawne dotyczące mediacji, choć miejscami niespójne i niejasne, nie są szczególnie rygorystyczne czy nadmiernie skomplikowane. Rozumie je zarówno mediator prawnik jak i mediator nie-prawnik, przy odrobinie dobrej woli.

To nie one krępują mediację lecz sposób myślenia o mediacji jako narzędziu prawnym, elemencie rozbudowanego systemu, części sądowej machiny. Dla niektórych mediatorów może to być przyjemnie łaskocząca świadomość, jednak dla samej mediacji takie myślenie jest obciążeniem.

Ze swej natury jest ona działaniem dobrowolnym, elastycznym, odformalizowanym, nie służącym wyrokowaniu – a zatem jest zaprzeczeniem klasycznej jurysdykcji ważącej racje i poszukującej winnego. Jednocześnie jest ona uzupełnieniem tego systemu, wsparciem w sprawach trudnych i beznadziejnych dającym czasami nieoczekiwane rozstrzygnięcia. Jednak pomiędzy mediacją a systemem sprawiedliwości nie ma sprzeczności i nie warto ich sobie przeciwstawiać. Warto za to wyprowadzić mediację za stereotypu myślowego zamykającego ją w klatce pojęciowej narzędzia prawa i potraktować ją jako usługę.

Rynek

A usługa to produkt, który należy promować i skutecznie sprzedawać. Skoro można sprzedawać usługi przewodników alpejskich w parkach narodowych, to można również sprzedawać usługi przewodników w obszarach porozumienia i konsensusu, którymi są mediatorzy.

Żeby sprzedawać produkt, trzeba poznać rynek, zbadać klientów, sprawdzić zapotrzebowanie. A jeśli tego ostatniego nie ma – trzeba je stworzyć, wzorem korporacji budując potrzebę, którą zaspokaja nasz produkt – mediacja. Do tego pewnie przyda się strategia oraz biznesplan z horyzontem czasowym i finansowym. Należy też wskazać potencjalne korzyści/zyski dla wszystkich; dla stron, dla mediatorów, dla wymiaru sprawiedliwości, dla gospodarki, dla społeczeństwa.

Dlatego potrzebny jest jasny komunikat-założenie, na przykład takie: „Chcemy, by do roku 2030 do w mediacji znalazło się 10% spraw. Dzięki temu ilość spraw w sądach spadnie z 15mln rocznie do 12mln, a to spowoduje, że każdy sędzia zyska dodatkowo 10 godzin tygodniowo, które będzie mógł poświęcić innym sprawom. Korzyść finansowana wynikająca z 1% spraw mediowanych to X zł, a zatem państwo i wymiar sprawiedliwości zaoszczędzi 10 razy X , czyli Y zł”. Choć wydaje się to nieskomplikowane i pewnie elementarne dla fachowca zajmującego się sprzedażą, taka diagnoza nie powstała do dziś.

Sprzedaż mediacji

Sprzedawcą usługi mediacyjnej musi być początkowo państwo, ale może tę sprzedaż komuś zlecić, na przykład dobrej agencji marketingowej. W ten sposób pieniądze wydawane dotąd na wspieranie wątpliwej jakości akcji ulotkowych podczas Tygodnia Mediacji będą efektywnie spożytkowane. Akcje tego typu są nieefektywne, ponieważ organizowane są przez entuzjastów mediacji a nie przez fachowców od marketingu mediacji i dlatego są chybione, prowadzone wedle schematu „jak bardzo byśmy chcieli, by mediacja zagościła na stałe w polskich domach”. Schemat ten jest życzeniowy i wyobrażeniowy i dlatego nie może przynieść dobrych skutków.

Niezręczną – ale jakże efektywną – akcją propagandową na rzecz mediacji były obostrzenia prawne związane z niemożnością uzyskania świadczenia „500+” przez osoby posiadające dzieci lecz żyjące nieformalnych związkach, o ile nie przedstawiły one wyroku sądowego potwierdzającego wysokość alimentów. Zamiast się tułać po sądach wiele z tych par ruszyło tłumnie do mediatorów zawierając ugody zatwierdzane przez sąd w szybkim tempie, co pozwalało niemal od ręki skorzystać ze świadczenia „500+”.  Dzięki temu wielu młodych ludzi przekonało się o zaletach mediacji i do samej mediacji.

Z pewnością pomysł na promocję mediacji będzie inny, ale to agencja reklamowa ma go stworzyć najpierw określając potencjalnego klienta i jego potrzeby. Tym klientem z pewnością nie są wszyscy uczestnicy postępowań sądowych en bloc, lecz uczestniczące w postępowaniach określone grupy ludzi ze specyficznymi potrzebami, dla których mediacja będzie dobrym rozwiązaniem. O ile ktoś im pokaże czym ona jest, pomoże poznać, zrozumieć i uznać za usługę stanowiącą odpowiedź na swoją potrzebę. Bez badań rynku nie można przesądzać, czy np. bardziej skłonni do korzystania z mediacji są rodzice w rozstaniu czy przedsiębiorcy przy sporach finansowych, ale z pewnością takie badania można wykonać. I to od tych najbardziej skłonnych do mediacji należałoby zacząć akcję promocyjno-sprzedażową.

Nie ministerstwo

Konsekwencją tego myślenia jest konieczność wyprowadzenia mediacji z systemu wymiaru sprawiedliwości i zdjęcie troski o mediację z bark sędziów, poprzez upowszechnienie dostępu do nich zwykłym obywatelom. Lekarz wie jakiego zdjęcia rentgenowskiego potrzebuje ale nie zajmuje się wyszukiwaniem najlepszej pracowni diagnostycznej - podobnie działałby sędzia.

Celem strategicznym byłoby powszechne stosowanie mediacji pozasądowych przez obywateli, których efekty byłyby respektowane (tak obecnie jest) przez sądy, przy weryfikacji zgodności ugód z literą prawa. Mediacje powinny stać się elementem życia społecznego, zde-instytucjonalizowaną usługą społeczną, a nie instrumentem sądowym będącym we władzy państwa, którego ani państwo ani obywatele jako instrumentu nie potrzebują. Wszyscy potrzebujemy usługi.

Wymiar sprawiedliwości zajmuje się sprawami związanymi z wypadkami drogowymi, ale nie interesuje się ani intensywnością ruchu na drogach, ani markami pojazdów, które po nich jeżdżą. Podobnie powinno być z mediacją jako zewnętrzną dla systemu sprawiedliwości usługą, rządzącą się własnymi, jasnymi zasadami, której jedynie efekty oceniane są przez sąd zerojedynkowo; akceptacja lub jej brak.

Zmiana kierunku

Odwrócenie myślenia o mediacji polega także na tym, że to nie sąd powinien kierować strony do mediatora (a obecnie wielu sędziów tak robi) , tak jak nie wskazuje mechanika czy blacharza rozsądzając spór po kolizji. To sami zainteresowani powinni szukać mediatorów, którzy w ich sytuacji najlepiej będą potrafili im pomóc. I z gotowym produktem - ugodą – powinni przyjść do sądu. Jeśli nie, sąd zajmie się ich sprawą.

Niektóre efekty tych zmian to przede wszystkim uruchomienie naturalnego rynku usług mediacyjnych, znaczące zwiększenie ilości spraw rozstrzyganych poprzez mediację, zmniejszenie obciążenia systemu sądowego, częściowe zde-konfliktowanie życia społecznego, zmniejszenie liczby sporów sądowych.

Jeśli chcez podyskutować, napisz:

 

 

 

               Sprawiedliwość made in USA
 
„Kodeks karny rozmawia ze sprawcą przemocy domowej językiem przemocy; kara, nakaz, zakaz. Ale dla sprawcy dużo istotniejszy jest program korekcyjno-edukacyjny – mówił sędzia Michał Lewoc z Sądu Rejonowego w Legnicy. Moim zdaniem nie chodzi o to by kogoś ukarać, lecz by umożliwić mu zmianę”.
Ten niepopularny w Polsce pogląd sędzia wyraził podczas webinaru „Przemoc domowa - jak walczą z nią sądy w Polsce i w USA?” zorganizowanego przez fundację Court Watch Polska.
 
Sędzia Angela McCormick Bisig - Prezes Sądu Okręgowego w Louisville w Kentucky opowiadała o amerykańskim systemie przeciwdziałania przemocy domowej, w którym rolę programu edukacyjnego spełnia dwudziestotygodniowy program reedukacyjny. Uczestnictwo w nim jest obowiązkowe dla prawie każdego sprawcy przemocy domowej uznanego za winnego. Co ciekawe, sprawca może uczestniczyć w takim programie z wolnej stopy ( pod pewnymi warunkami) ale musi za swój udział zapłacić z własnej kieszeni – i to niemało. Państwo zafunduje mu podobny program tylko wtedy, gdy sprawca trafi do więzienia.
 
Sędzia Lewoc wskazywał, że w Polsce powinno być więcej takich programów korekcyjno-edukacyjnych, bo zaledwie co dziesiąty z rzeszy dziesięciu tysięcy skazywanych corocznie z paragrafu 207 KK trafia do programu edukacyjnego. Organizatorzy programów ograniczają liczbę miejsc znając te statystyki. Tymczasem sędziowie wiedząc, że takich miejsc jest mało nie kierują sprawców do reedukacji – i tak się koło zamyka. Jak podkreślał sędzia skuteczność tego typu działania edukacyjnego jest najwyższa w pierwszym przypadku skazania za przemoc domową, a przy recydywie gwałtownie spada.
 
Sędzia Bissig wskazała na szczególną uwagę jaką amerykański system prawny przywiązuje do działania sprawcy przemocy domowej określanego jako strangulation – duszenie. Jest ono traktowane tak samo poważnie jak mierzenie do kogoś z broni z zamiarem pozbawienia życia i podlega karze nie mniejszej niż jeden rok pozbawienia wolności.
Uczestnicy dyskusji zgodzili się, że każdy sprawca przemocy domowej uznany za winnego powinien być kierowany i do programu reedukacyjnego i na terapię. W przeciwnym razie znacznie wzrasta niebezpieczeństwo recydywy, koło przemocy się zamyka.

Nie ma już klasycznej polskiej rodziny - twierdzi dr. Monika Młynarska.

"Coraz częściej małżeństwo się rozpada, a rozwiedzeni małżonkowie tworzą nowe rodziny bądź decydują się samodzielnie wychowywać dzieci (głównie matki). Coraz więcej osób nie decyduje się też na zawarcie związku małżeńskiego, choć mają dzieci. Ta dywersyfikacja rodzin będzie coraz bardziej widoczna."

Mediacja jest sposobem na przeprowadzenie rozstania w sposób spokojny i z uwzględnieniem potrzeb wszystkich w nią zaangażowanych, w tym dzieci.

https://gospodarka.dziennik.pl/news/artykuly/8102311,standardowa-polska-rodzina-nie-istnieje-badanie.html?fbclid=IwAR06a7nlertNRORJlra8h2iLHwgibspJBvl1JPrAXOfrKJj3HRQFB6Xg0tI